
To był drugi raz, kiedy chcąc, nie chcąc oglądałem występ tego gościa i utwierdził mnie on w przekonaniu, ze choć jest niewielki wzrostem, to wielki duchem. I choć to zupełnie nie moje klimaty, występ zapadł mi na tyle w pamięć, że potrafiłem docenić rozruszanie swoją charyzmą "załogi", jak zwykł mówić Junior o publice.

Gdy w jednym z newsów ogłoszono, że trzecią część freestyle'owej bitwy I LOVE DISS GAME uświetni występ "śląskiej legendy" w osobie Hasta wielu parsknęło śmiechem słysząc tytuł nadany wysokiemu raperowi. Gdy wszedł on jednak na scenę i zasalutował śląskiej publiczności, reakcja publiki nie pozostawiała wątpliwości - HST z miejsca potwierdził słusznie nadane mu miano. I choć występ był krótki, to ciekawy (m. in. "Kilka minut z nią" na bicie "Where is the love" Black Eyed Peas wyszło świetnie). Spore zaskoczenie in plus.

Jeszcze rok temu oddałbym wiele, by poszaleć w tłumie podczas grania "Jestem tu". Tak się złożyło, że 2 tygodnie przed OCF byłem na jeszcze jednym koncercie Zeusa, w Lublińcu. Tam jednak publika składała się z 20 osób (liczyliśmy) i aż żal było patrzeć. W Łodzi miało być inaczej. Zeus grający u siebie, liczna publiczność i późna pora. Jednak znów się zawiodłem. Zeus zagrał praktycznie same kawałki z debiutanckiego "Co nie ma sobie równych" i to w w kolejności z tracklisty. Zero zaskoczenia. A pamiętacie zwrotkę Kamila Rutkowskiego na mixtape'ie Cube'a? To właśnie DJ Zeusa, pomimo przechwałek kolegi okazał się tym, który "gra z winampa". Brak obycia na scenie, było momentami zwyczajnie nudno, choć oboje z Joteste się starali. Szkoda.
W pewnym momencie miałem już dość koncertów Tedego, ale no zrobił koleś wjazd za free to co, miałem nie wpaść? Z tym darmowym koncertem to też jest ciekawa historia, ale bez hejterstwa, nie ma co rozdmuchiwać sensacji. Tede zagrał materiał z dobrego "Note2" i przekrój kawałków z całej dotychczasowej kariery, co zapewniło kawał dobrej zabawy zebranym. Wkurwiało tylko to, że zaznaczał często, że gra za darmo. Cwany jest ten Tede, tyle powiem.

Najświeższy występ, sprzed dokładnie tygodnia. I co z tego, że na scenie bełkoczą z Guralem Matheo i Qlop. DGE robi zajebiste show, tak, że cały lokal pływa. On jest na innym levelu, synku. A ta ich "nwazja Porywaczy cikicikiciał" faktycznie porywa tłumy.
Haha, wiem, pięknie wyszedłem na zdjęciu. Chciałem po prostu być tak samo wyluzowany jak Numer. Lubię gościa i nic na to nie poradzę. To nic, że spartolił "Ludzie Maszyny Słowa". Na koncercie szalałem przy skocznym "Cudaku", ale i przy przygnębiających "PL.otkach". Do tego ulubione kawałki ze świetnej pierwszej płyty, obycie na scenie, charakterystyczny luz. Po prostu wszystko, czego oczekuję od dobrego występu. Pozdro Numer!

"Opowiem Wam, ale najpierw lufeczkę strzelmy". To była akcja z tym koncertem. Rok temu byłem na koncercie Piha w dniu premiery "Kwiatów zła", przez co nie znałem jeszcze materiału, który był grany, a to z kolei znacznie utrudniało mi czerpanie przyjemności z uczestniczenia w widowisku. Tym razem identyczna sytuacja miała miejsce z Mesem i jego "Zamachem na przeciętność". Słuchałem płytę w pośpiechu, by coś kumać podczas występu. Okazało się finalnie, że do listy granych kawałków wskoczyły tylko 2 single, świetnie tłumowi znane. To wyszło koncertowi na dobre. Materiał Flexxipu przez "Spalonych innym Słońcem", "Alkopoligamię", kończąc na "Oczach szeroko otwartych" gwarantował dobry odbiór fanów. Na pewno zapamiętam też backstage'ową pogawędkę ze Stasiakiem o pizzy z bigosem oraz wychyloną lufę z Typem. To był udany wypad.
PS. Macie niepowtarzalną okazję zobaczyć groupistkę Mesa. Szukaj na focie.
Headliner koncertu przyjechał do Łodzi zdecydowanie po paru głębszych i nie wiadomo do końca czy to przez to czy z innego powodu Lil' Fame i Billy Danzenie dopuścili się już na starcie niemałej wtopy. Krzycząc "are You here, Warsaw?!" nie zyskali sympatii łódzkich fanów. Jednak wraz z poprawieniem się na "Łucz" zaczęli zacierać te złe wrażenia. Swoje największe hity przeplatali kawałkami granymi na bitach przez innych artystów. I tak usłyszeliśmy "Lean Back" czy "Full Clip". Wielka szkoda, że przez całkowite wycieńczenie drogą i zabawą przez pół dnia nie dotrwaliśmy do końca występu. Mimo wszystko fajnie było usłyszeć na żywo "Cold as ice" czy "Ante up".
PS. W tym szale niestety nie dało się zrobić lepszego zdjęcia ;)
Jeru w przeciwieństwie do M.O.P. zawitał na miejsce festiwalu dużo wcześniej. Rozłożył stoisko z płytami, pozował do zdjęć z fanami i nikomu nie odmawiał pogawędki. Jednak to jak sympatycznym i świetnym jest człowiekiem pokazał dopiero na scenie. Doskonały kontakt z publiką, ciągłe żarty i sposób, w jaki traktował wszystkich zebranych zasługuje na ogromny szacunek. Do tego, by usłyszeć "Da bitchez" czy "99,9 percent" na żywo warto było pojechać na OCF w tym roku.
Już kiedyś wspominałem - ten koncert to był prawdziwy ogień. Od samego początku, gdy z kumplami obstawialiśmy od czego zaczną, aż po sam koniec, gdy doczekaliśmy się "Ja mam to, co ty". No nie da się tego po prostu opisać, idealne zgranie na scenie, feedback publiki, moc, energia, emocje i po prostu można było przez półtora godziny oderwać się od ziemi. Po prostu zobaczcie sami chociaż namiastkę. To było piękne.
Ekipa Wielkie Joł, która zawitała w całości, okazała się być prywatnie bardzo przyjaźnie nastawiona do każdego, kto chciał porozmawiać, cyknąć fotkę czy zdobyć autograf. Wiadomo - fota z Setką najcenniejsza, haha ;)
Kilka słów tytułem podsumowania.
Bardzo żałuję, że na dwóch koncertach, na których również ogromnie mi zależało, a mimo, że byłem tego bliski, nie mogłem się znaleźć. Pierwszym jest majowy koncert Evidence'a w Pradze. Na supporcie Fashawn, za deckami Alchemist. Ach, jaka szkoda, że nie miałem wtedy pieniędzy...
Drugim nieosiągniętym celem był klub muzyczny Studio w Krakowie wieczorem 29 listopada. Swój występ miał tam wtedy francuski kompozytor Yann Tiersen, znany głównie z soundtracku do filmu "Amelia". Gdy później przeczytałem, że owy koncert zagrany został "na rockowo", żal był o wiele mniejszy. Tym razem przeszkodziła praca. Wiadomo - występy The Roots czy De la Soul w Warszawie to swoją drogą marzenie chyba każdego fana... Ale z tym byłoby znacznie trudniej, ze względu na odległość i koszty. Na przyszły rok planuję wreszcie wybrać się na HipHopKemp. Znając życie znów albo braknie chętych, albo nie zadowoli mnie line-up, albo przeszkodzi co innego.
A zamykając swój koncertowy rok 2009 chciałem powiedzieć, że wspomnienia związane z wyjazdami czy wypadami na koncerty są naprawdę bezcenne, a obcowanie z ulubionymi artystami na żywo, możliwość rozmowy czy zrobienia sobie pamiątki w postaci zdjęcia/autografu nie zastąpi Ci nawet płyta.
powiem tyle: Fajny blog przypadkiem tu trafiłam i nie żałuję. Otóż w MegaClubie byłam i na Tede i Numer Raz, na Śląskim Rap Festiwalu i oby dwie imprezy sobie bardzo chwale w szczególności Śląski, na jednej scenie stanęli najlepsi ;) najbardziej oczywiście zachwycił mnie Gural bo jest on moim ulubionym raperem ;) . Jedną tez z dobrych imprez był koncert O.S.T.R choć kiedyś ostry nagrywał lepsze kawałaki ten koncert i tak był wporzo ;)
OdpowiedzUsuńpozdro. ;d
yagna.