piątek, 15 stycznia 2010

Top10: Najlepsze rapowe płyty w USA 2009

Odwrotnie niż w Polsce, w USA pod względem ilości dobrych albumów w tym roku zdecydowanie regres. Początkowo miałem spore problemy ze skompletowaniem mocnej dziesiątki. Ostatecznie oprócz tych z poniższego rankingu do zaledwie paru będę wracał, reszta W. Wyjątkiem w porównaniu do pozostałych rankingów będzie, również subiektywny (a jakże), wybór po jednym kawałku z danej płyty. Nie przedłużając, zapraszam na ostatnie i jednocześnie najważniejsze podsumowanie 2009 roku na łamach tego bloga.

10. Brother Ali - The Truth Is Here EP
"The Truth is here" początkowo w ogóle pominąłem. Niesłusznie. Klasyczne produkcje od Ant'a z Atmosphere znakomicie współgrają z będącym w świetnej formie Alim. Najciekawsze jest jednak to, że na epce podobno są same odrzuty z "Us", które wyszło pół roku później, a w moim odczuciu to krótkie wydawnictwo przewyższa longplaya.


9. Marco Polo & Torae - Double Barrel
W przypadku niewielu duetów mc/producent to ten drugi dzierży miano pierwszego w nazwie. Tak jest tylko w przypadku, gdy producent naprawdę gra pierwsze skrzypce. I ta reguła sprawdza się w przypadku "Double Barrel", choć Torae stara się jak może, by dotrzymać kroku. Boombap'owy ogień zaczyna się już w otwierającym album tytułowym bangerze i trzyma poziom aż do samego końca. Szkoda, że goście (Masta Ace, Sean Price) trochę poniżej poziomu.


8. La Coka Nostra - A Brand You Can Trust
Coraz głośniej mówi się o tym, że płyta została najbardziej doceniona w Polsce. Moja pierwsza reakcja na "A Brand You Can Trust" była bardzo pozytywna, potem mój entuzjazm (chyba nie tylko mój) systematycznie gasł, ale ostatecznie nie sposób nie docenić tego szalonego materiału. Koniec końców chętnie do niej wracam, a skrzyżowanie paru stylów robi spore wrażenie. Szkoda, że zabrakło mnie na ich Kempowym koncercie, musiał być szał.


7. Jay-Z - The Blueprint 3
Dla wielu rozczarowanie, dla mnie całkiem dobra płyta. Gdyby nie mały przesyt eksperymentów, trzeci Blueprint byłby jeszcze wyżej w moim rankingu. Początek jest świetny i naprawdę szkoda, że Jay trochę wystrzelał się na starcie, bo potem drugą część albumu ma się ochotę zwyczajnie wyłączyć. Po mocarnym singlu ludzie spodziewali się raczej innego materiału i dla wielu nieco plastikowe momentami brzmienie może być nie do zniesienia. Jestem zwolennikiem eksperymentów, ale nie w takiej ilości, no i raczej nie w momencie, gdy deklamuje się śmierć autotune'owi.


6. Ghostface Killah - Ghostdini: Wizard of Poetry in Emerald City
O tej płycie jest tak cicho, że początkowo nie wiedziałem w ogóle o jej istnieniu. Sięgnąłem po nią dopiero, gdy polecił ją Calak. I jak zwykle się nie mylił. Koncept i teksty są raczej proste i przystępne, co nie działa na plus, ale w połączeniu ze świetną muzyką opartą głównie na soulowych samplach, płyta zyskuje nowy wymiar. Sporo nastrojowego śpiewu (John Legend, Adrienne Bailon i przede wszystkim świetny Raheem "Radio" DeVaughn) dodaje uroku damsko-męskim przebojom głównego bohatera. Jestem zdecydowanie na tak.


5. Fashawn - Boy Meets World
Na początku kompletnie nie rozumiałem hype'u na tego kota. Mixtape na bitach Alchemista (!) tylko utwierdził mnie w swoim przekonaniu. Moją uwagę na pełnoprawny debiut Fashawna zwrócił singiel z Evidence'm. Potem dowiedziałem się, że za produkcję odpowiada Exile - ekstra! I choć całe "Boy Meets World" utrzymane jest raczej w innym klimacie aniżeli ów singiel, płyta bardzo przypadła mi do gustu. Fashawn dysponuje ciekawym flow, raz po raz rzucając dobre wersy, nie boi się nawet śpiewać. Pod tym względem przypomina mi trochę innego dżentelmena, ale na razie cii...


4. Tech N9ne - K.O.D.
To jedyna pozycja w rankingu, do której dodałem taką większą szczyptę obiektywizmu. Wszystko dlatego, że sam czuję, że jest to materiał, wobec którego przejść obojętnie nie sposób, płyta niemalże kompletna, a jednak niepotrafiąca mnie na dłużej zatrzymać przy sobie. Wszystko przez jej ciężki klimat. Tecca Nine posiada niewyobrażalny flow, jest niesamowicie płodnym artystą i jako jeden z nielicznych na scenie potrafi stworzyć długi, spójny materiał. To wszystko zostaje coraz mocniej docenione - jako niezależny artysta sprzedaje ogromne ilości swojego wydawnictwa. "K.O.D." zasłużył na co najmniej 4 lokatę.


3. Gift of Gab - Escape 2 Mars
W przypadku Fashawna oczekiwania miałem zerowe, zachęcił mnie singiel. Z Gabem było odwrotnie - oczekiwania spore, singiel mnie niemile zaskoczył. Na szczęście finalnie okazało się, że obie płyty są dobre, ba, więcej niż dobre! Ale o Gabie miało być. A co tu dużo mówić... Połówka Blackalicious to techniczny masakrator, dobry tekściarz i doskonały selektor bitów. A "Escape 2 Mars" zdecydowanie dorównuje cenionemu debiutowi.


2. Raekwon - Only Built 4 Cuban Linx Part. II
Zaskoczenie? Pewnie tak, bo dla większości sequel debiutu Rae to bezapelacyjnie najlepsza rapowa płyta 2009 roku. Dla mnie o kroczek odrobinę lepszy był ktoś inny, ale o tym za chwilę. Charakter i klimat płyty nie mógł dla nikogo być zaskoczeniem - skoro to kontynuacja pierwszej części "Only Built 4 Cuban Linx", to płyta mogła być oparta na klasycznym, brudnym brzmieniu. Zresztą o czym my mówimy - J Dilla, Pete Rock, RZA, Marley Marl, Alchemist, Erick Sermon czy Dr Dre niech wystarczą za komentarz. Sam Raekwon nie jest wielce odkrywczy albo zaskakujący, ale swoim głosem i charyzmą, a także hordą gości na czele z Ghostface'm zamiata niesamowicie. Długi, równy i przede wszystkim bardzo dobry materiał.


1. Kid Cudi - Man On The Moon: The End Of The Day
A przyznanie tytułu płyty roku dla chłopaczka z Cleveland, będzie wg ortodoksyjnych fanów rapu zniewagą dla nich, a kompromitacją dla mnie. Wszak w niektórych środowiskach Kid Cudi to reprezentant homo-rapu. I niech sobie nawet Cudi będzie tym pedałkiem, faktem jest, że zabrał mnie w muzyczną podróż, z której długo nie chciałem wracać. Ten koleś jest na tyle odważny, by przy debiucie stworzyć tak inny materiał. Muzyki, która pojawia się na tym konceptualnym krążku nie sposób sklasyfikować. Sam Cudi sporo śpiewa, nieźle też rapuje, bawi się naprawdę dobrym flow ("Cudi Zone"!). Wielka szkoda, że przy wyborze dwóch pierwszych singli Cudi i jego wydawca najprawdopodobniej kierowali się tylko sukcesem komercyjnym, bo są to akurat słabsze momenty tej prześwieżej płyty.



Parę słów komentarza:
Po pierwsze:
przepraszam za obsuwę, w międzyczasie blog spał, gdyż nie chciałem przed zamknięciem tematu podsumowań robić innych wpisów, a że nadeszła już połowa miesiąca, zdałem sobie sprawę, że to już najwyższa pora na publikację ostatniego podsumowania.
Po drugie:
"w chuju mam to, co myśli ogół". Gołym okiem widać, że zestawienie jest bardzo podobne do tego stworzonego przez Bartkosa, które na pewno czytaliście. Mój ranking powstał jeszcze w 2009 roku, przed publikacją Dawida, a brakowało tylko opisać płyty i wrzucić to na bloga. Nie chciałem jednak po jego publikacji zmieniać swojego w celu uniknięcia podejrzeń i robić coś wbrew sobie. To absolutnie nie moja wina, że niektóre pozycje wręcz idealnie się pokrywają. Peace.

3 komentarze: